2 kwietnia 2017 , 0930 LT
Atlantyk Południowy, Trawers Cabo Polonio
Ostatni raz byłem mniej więcej w tym samym miejscu 19 listopada 2014, z Polonusem rzecz oczywista. Wówczas jak czytam w notatkach wyjąłem śpiwór i do spania musiałem zakładać skarpetki. Tyle ,że to było w drodze na południe i inna pora roku. Dziś temperatura nam nie dokucza, nie jest upalnie, a rano o 0800 było tylko 25 stopni. Wieje z ESE około 4B, czasem podwiewa do 5B. Sytuacja tu jest dość zmienna, ponieważ gdy idziemy na północ jak teraz ,prąd co prawda niweluje nam dryf, natomiast tracimy na prędkości. Po zwrocie, płyniemy kursem 140 ,z dryfem w granicach do 30 stopni, natomiast na tym samym zestawie żagli osiągamy ponad 5knt. Więc jak to mówią raz na wozie, raz pod.
Generalnie co poniektórzy po małej aklimatyzacji wracają do normalnego nurtu dnia, zamieniając ciągły sen na towarzystwo załogi. 4 godziny wachty, po której są 4 godziny pod wachty, a później 8 godzin czasu dla siebie. Jak pogoda stabilna choć może być do kitu, to często pod wachta i tak uprzyjemnia sobie czas na krótkich lub długich drzemkach. Kto nie nadrobi straconego snu, przysypia za sterem ,oczywiście upewniwszy się wcześniej, że przez najbliższe kilka minut nie pojawi się obok jakiś większy od nas statek J.
Dziś mój kambuz, więc znów muszę coś wyczarować z bezmięsnych półproduktów. Źle nie jest ,mięsa nie brakuje, no może ryb. Ale wiadomo tych w Morzu mało, choć może trzeba po prostu spróbować je łowić.
Aha – znalezłem świetny budzik ,który budzi Anię nawet z mesy (czyli pomieszczenia jakieś 5 metrów oddalonego od jej koi. To szeleszczące papierki od słodyczy!! Naprawdę, wystarczy ten dźwięk i nie ważne czy się dopiero położyła ,czy śpi twardym snem zawsze szeroko otwiera oczy J. A ponieważ czasami jej tak dokuczam, nie była dłużna i ostatnio bezczelnie zrobiła mi pobudkę około 1000, robiąc pachnące naleśniki na śniadanie J.
To miałem napisać o tym co było pod Hornem i paru innych technicznych dyrdymałach, ale ..to może w takim …jutro ? Wszak po co się przemęczać ;-). A może znów zacząć codziennie pisać? Tylko kto to będzie czytał ?
4 kwietnia 2017 , 1000 LT
jakieś 200 mil na wschód od Castillos
Generalnie płyniemy na wschód by wyjść z obszaru działania prądu brazylijskiego, oraz prądu powstałego na skutek wiatru wiejącego z północnego – wschodu. Kurs w kierunku północnym, który udaje się utrzymywać oscyluje w okolicy 320 więc średnio nas urządza, a ponieważ Rio de Janeiro położone jest i tak w okolicy 043W, więc idąc na wschód i tak jakby zbliżamy się powoli w stronę celu. Czekamy na nadejście jakiegoś niżu, który spowodowałby odwrócenie kierunku wiatru i pchnął nas bardziej na północ. Woda ma niesamowicie niebieski kolor, choć pewnie znalazłoby się inne określenie tego koloru. Mnie na myśl przychodzi jeszcze zajebisty J .
Dziś miałem wachtę, po której jak zawsze dostałem niesamowity przypływ energii. Generalnie te od 0400 rano mi służą, więc jak już zjadłem drugie śniadanie ( pierwsze było po 0400 i składało się z wczorajszej obiadowej zupy z ziemniaków, marchwi, czarnej fasoli i cebuli ), wziąłem się za robienie chleba. Ponieważ zapas ,który mieliśmy uległ degradacji, trzeba coś piec. Teraz ciasto wyrasta a ja siedzę w mesie i słucham rozmowy Jarka z falami. Jest to chyba rozmowa wychowawcza, bo gdy tylko usłyszę jakieś niecenzuralne słowo z jego ust, okraszone epitetami o jakiś paniach lekkich obyczajów , następuje podbicie jachtu i z całym impetem fala zalewa Jarka od stóp do głowy. I tak co jakiś czas sobie wymieniają poglądy, choć faktycznie to fala zaczyna J .
Stefan śpi zasłonięty pomarańczowym kocykiem w koi w mesie ( widzisz Marcin – przyjęło się J ), Ania zaparta nogami na kanapie czyta coś po obfitym śniadaniu ( Wy wiecie ile ona potrafi zjeść !!!? ) , a ja nadrabiam zaległości w pisaniu. Później chleb na patelnię a następnie książeczka i jakaś kolejna lektura. Od stycznia jak policzyłem przeczytałem 9 książek, co chyba nie plasuje mnie gdzieś w szarym ogonie czytających.
5 kwietnia 2017, 1650 LT
jakieś 100 mil dalej na wschód
W końcu coś zaczyna się dziać z wiatrem. Dopadł nas froncik, leje jak z cebra, nawet się pobieżnie mydłem umyłem i dałem spłukać ciepłemu deszczowi ( czy deszczu? ). W nocy w porywach do 6B a miało nie wiać. Teraz wiatr ucichł i zaczyna obracać. Miejmy nadzieję, że jak tylko się ustabilizuje, popłyniemy w końcu na północ lub północny wschód. Tym kursem do Rio niecałe 700 mil. A za rufą już 800. Z Piriapolis skąd wypłynęliśmy jest do Rio około 1000 mil, jak więc wytłumaczyć to pani od matematyki? J
Jarek biedny moknie za sterem i pewnie z nudów znów uda mu się zasnąć, Stefan czyści paznokcie – gdzie on się wybiera, Ania czyta a ja piszę . Dopadła nas nuda poobiednia.
20 min.później….
Żagle ustawione do baksztagu, rozpoczynamy mam nadzieję nieustanne pięcie się na północ. Czas na kolejną lekturę.
7 kwietnia 2017, 1900 LT
do Rio 515 mil
Wiatr nadal słusznie wieje z dobrego kierunku i powoli zbliżamy się w stronę Rio. Na wachcie zauważyłem pękniecie profilu rolera genuy. Niestety czeka nas wymiana jednego odcinka, ale wiąże się to z demontażem a raczej samym wypięciem przedniego sztagu. Dodatkowo element ten trzeba zamówić , ale tym postaram się zająć jutro. Muszę jeszcze tylko zidentyfikować dokładnie jego typ. Awaryjnie udał się plan A, czyli zabezpieczenie pękniętego i rozerwanego profilu, tak by nie podarł żagla i zarolowanie genuy tak, by dolna część żagla na rolerze, była już powyżej miejsca pęknięcia. Mam nadzieję, że wytrzyma i szybko uda się dostarczyć nowy element. Tak więc dostawiliśmy na pierwszym refie grota i pod trzema żaglami kursem 20 kierujemy się do kolejnego celu. Pogoda dziś rano nie rozpieszczała, marne 27 stopni, więc najwięksi zmarzlacy na wachtę założyli klapki. Co dwa dni po 4 godziny ładujemy akumulatory, czasami trochę się na silniku podciągając, gdy słabszy wiatr. Wczoraj znów spuszczałem syf z osadnika paliwa, ale w tym etapie i tak nie jest to zbyt upierdliwe, trzeba natomast o tym pamiętać, by nie doszło do zanieczyszczenia kolejnych elementów układu. Humory wszystkim dopisują i nawet największy misio, który miał dni świstaka, zaczął się udzielać i rozmawiać. Ale to są całkiem normalne jak zauważylem z obserwacji sytuacji ludzkie. Każdy czasem chce mieć czas dla siebie, pobyć ze sam ze sobą, by przynajmniej z kimś inteligentnym pogadać J.
9 kwietnia 2017, 0115LT
Trawers Cabo de Santa Marta
W tym etapie za rufą mamy już 1130 mil, a od wypłynięcia z Puerto Williams 3430 mil. To zaledwie ułamek całej drogi powrotnej, jednak pomalutku w stronę celu.
Piękna jasna noc, księżyc oświetla fale, które raz po raz starają się zaatakować sternika. Jeden radzi sobie lepiej i je stara się godnie przyjąć ,inny wali po nich jak czołgiem nie patrząc gdzie i co. No cóż….
Wczoraj rano płynąć sobie żwawo gdzieś około 0700, jakieś 20 metrów przed dziobem zobaczyłem wyrzucaną w powietrze fontannę wody. Wieloryb?? Chyba tak, najgorsze, że się nie ruszał, tak więc szybkie odpadanie od wiatru i skubaniec znalazł się 5 metrów obok prawej burty. Nie zdążyliśmy zdziwieni ze Stefanem nawet zrobić fotki, bo zniknął w odmętach ciepłego Oceanu. Do tej pory nie wiem, czy płynął, czy po prostu spał na wodzie. Natomiast dość powiedzieć, że było to moje najbliższe spotkanie z tym gatunkiem. Wczoraj cały dzień był w miarę pogodny, temperatura ponad 30 stopni, z tym, że od wieczora zaczęło padać. Zimne powietrze znikło ,woda ma temperaturę 24 stopni, więc nawet jak zmoczy głowy sternikowi za brak podzielności uwagi, to nawet nie jest mu niestety za zimno. Dziś rekordowo etapowy jak na razie przebieg dobowy 130 mil, a wieczorem na zarefowanym grocie i zarefowanej na 2 refie genule lecieliśmy ze średnią prawie 6 węzłów. Tak więc ciężko się nie cieszyć, zwłaszcza, że cały czas we właściwym kierunku. Od poniedziałku ma się odwrócić, ale to dopiero prognoza. Co będzie i gdzie wtedy będziemy, czas pokaże.
11 kwietnia 2017, 1815 LT
Jakieś 230 mil na południe od Rio
Gdyby wczoraj był piątek trzynastego – pasowałby jak ulał. Rrano około 0700 zobaczyłem na mojej wachcie rozdarcie na genule. Więc ją zarefowaliśmy i przy zmianie wacht założyliśmy kliwra na baby sztag, genue rolując całkowicie. Problem z tym, że z tym kliwrem to słabo jedzie, o kursie ostrym raczej można zapomnieć. Ale to był najmniejszy nasz problem. Następnie zobaczyłem, że prawa podwięź wantowa od wanty kolumnowej grotmasztu jest wyrwana z pokładu i trzyma się tylko na dwóch z czterech śrub. Zabezpieczyłem i w porcie czeka mnie rozkręcanie zabudowy w miejscu gdzie jest kabina nawigacyjna, by dostać się do niej od spodu. A jakby tego było jeszcze za mało, przetarł się sterociąg ( zresztą już sygnalizował to wcześniej ) i dziś przez prawie 5 godzin wraz ze Stefanem zdobywaliśmy sprawność wymieniaczy sterociągów przy wietrze 4B i fali około 3 metrów. Ale za to w nagrodę na obiad Ania zrobiła pyszne kotlety rybne, więc mogliśmy się mocno posilić po rzetelnie wykonanej robocie. Jarek wczoraj znów wyprowadził na spacer swoje maleństwa ( tak tak, i to nie mowa o żadnym zwierzątku, które zagościło na jachcie )…………
12 kwietnia 2017 ,1040 LT
Jak dżentelmeni
Generalnie mamy piękną trójeczkę do czwórki z południa. Tak więc lecimy pięknym baksztagiem ,kursem 40 , przygotowani ,że gdyby wiatr osłabł zdążymy wykorzystać chwilę ciszy by zdjąć podartą genuę, naprawić prowizorycznie roler i postawienić kolejną gienię.
W nocy mieliśmy piękną jazdę przy 7B po gwałtownym odkręceniu kierunku z północnego na zachodni. Na kliwrze, zarefowanym grocie i bezanie na liczniku prędkości raz po raz zbliżaliśmy się do 8 knt. Ale by nie nadwyrężać takielunku, bezan poszedł w dół, odpadliśmy i zaczęliśmy już po raz już piąć się na północ.
Jacht wygląda jak mała suszarnia. Porozwieszane na zewnątrz mokre ubrania łopoczą na wietrze. Wykorzystujemy też akurat brak wchodzących fal na jacht i pootwieraliśmy luki do wietrzenia.
Po minie Jarka widać, że knuje – knuje co dziś zrobi na obiad. Ale o tym już jutro J.
13 kwietnia, 2035 LT
Kataryna
Tak więc stało się. Cały poprzedni etap – 0 , ten etap 3,5 godziny do teraz. Musieliśmy odpalić silnik, bo wiatr ucichł zupełnie na mniej niż 100 mil przed Rio de Janeiro. Dookoła widać łuny z rybackich statków. Oczywiście nie figurują na AIS. Czasami się ujawniają, jak przepływamy bliżej, ale to też nie reguła. Pogoda dziś po raz kolejny w ciągu dnia rozpieszczała. Wiatr, słoneczko, więc czas spędzaliśmy na zewnątrz, korzystając z uroków jesiennego Atlantyku. W ciągu dnia 34 stopnie w cieniu, więc taka jesień nam nie straszna.
Jarek bardzo zakolegował się z kambuzem i faktycznie, jak ma wachtę i przygotowuje posiłki, to ciężko go z niego wygonić. Znika na 3 – 4 godziny i zawsze wyczaruje urozmaicone posiłki.
Wczoraj wpadły nam na pokład 2 ryby latające, a dziś podjęliśmy próbę łowienia czegoś na obiad. Ryby zaczęły podpływać do linki ,którą zamoczyliśmy przypadkiem w wodzie, lecz po podaniu im pod otwór gębowy kotwiczki i haczyków, już takie skore do zabaw nie były. Nie pomogła również kukurydza z wczorajszej sałatki przygotowanej przez Jarka. Groszek też im nie smakował. Więc zjedliśmy soczewicę z makaronem ,groszkiem i czymś tam jeszcze. Generalnie mnie smakowało jak wołowina z grzybami. Grunt to dobre nastawienie.
Siedzę teraz u siebie, przeglądam zdjęcia do wstawienia w relacji i tak mi się jeszcze luźna refleksja nasuwa, odnośnie myśli technicznej w Ameryce Południowej. Nie mogę wyjść z podziwu jak wiele tu aut z przełomy lat 50, 60 i 70. Czasami ich stan zewnętrzny nie budzi podziwu, natomiast technicznie nadal jeżdżą i służą właścicielom. Oczywiście zdarzają się również mocno zadbane perełki, które w Polsce zasługiwały by już na miano kolekcjonerskie. Chyba mają tu lepszy dostęp do części tych starych pojazdów, bo przecież chyba w Europie dostanie podzespołów do pięćdziesięcioletniego auta, graniczyło by z cudem. Tak więc kolekcjonerzy i zwolennicy klasyków – jak ktoś coś potrzebuje z nowych części do kilkudziesięcioletniego auta – to pisać biegusiem J.
17 kwietnia 2017 ,2050 LT
Marina da Gloria – Rio de Janeiro
Niecałą godzinę temu wróciłem z urzędów by zrobić odprawę. Zajęło to nam ze Stefanem – 9 godzin !!! A i tak nie udało się już wrócić do Capitanii by otrzymać ostatni dokument, bo jak coś jest otwarte cały dzień to wiadomo przecież ,że do 1600. Przez te 3 lata dużo się zmieniło, Rio wypiękniało, pojawiły się nowe inwestycje, muzea, tramwaje i drogi, ale biurokracja już chyba osiągnęła szczyt idiotyzmu i ogólnej dezinformacji. Procedury odwrotne niż podczas ostatniej wizyty, urzędy porozrzucane dalej niż były a wszędzie daleko. W Receita Federal, formularz wypełniało wraz z nami 3 urzędników a i tak chyba do końca nie wiedzieli co robią. Sprawiali wrażenie gdyby robili to pierwszy raz ,a przecież podobno jachty tu przypływają. Może po prostu nikt nie próbuje skrupulatnie się odprawiać, bo nawet pies z kulawą nogą się nami nie interesował po przypłynięciu. Za wyjątkiem obsługi mariny, która pierwszego dnia nie raczyła mam odpowiedzieć ile kosztuje postój. Nie martwcie się ,sprawdzimy i damy znać. Opłata – bagatela 210 USD + liczniki. Jedynie prysznice są w cenie, ale naprawdę przy tych stawkach nie odbiegają czystością od niejednej speluny. Generalnie szok na minus. Widać, że po igrzyskach lekko się im w dupach poprzewracało. Jutro zmieniamy lokalizację, jak tylko skończę procedurę odprawy w Capitania dos Puerto. Udało się dziś zrzucić genuę, choć prawie skończyło się to wejściem na maszt. W kolejnej marinie damy ją do szycia, bo przecież ktokolwiek przyjedzie po nią do tej mariny, to już na wstępie dołoży nam 100% do rachunku. Tak więc witamy w Brazylii !!